Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dałbym głowę, że to nie był szmer szczurów, nie, widziałem odsłaniającą się portjerę, słyszałem wyraźnie szelest sukni — zapewniał.
— Poprostu zdawało ci się, coś w rodzaju słuchowej halucynacji! Ja sam ulegałem temu dość często, w pierwszym roku mojego pobytu w Indjach, to zwykły wynik upałów, ale wyleczyłem się prędko i zupełnie — objaśniał spokojnie Joe, chcąc usilnie zatrzeć niemiłe wrażenie.
— Istotnie, jest tutaj wyjątkowo ciepło, gorąco nawet — zauważył Zenon.
— Dick, zakręć gaz w kominku! — rozkazał stary, odsuwając się od ognia.
— Jeśli głowa boli, to zrobiłabym panu jaki kompres — proponowała Ellen.
— Ależ doskonale się czuję, dziękuję bardzo.
Lecz rozmowa nie mogła się już nawiązać, mówili monosylabami, jedynie poto, by zgłuszyć jakiś cichy niepokój, wślizgujący się do serc; kłopotliwe milczenie coraz częściej zalegało i coraz trwożniej biegały podejrzliwe oczy po jasno oświetlonym pokoju. Stary przedrwiwał wszystkich, że tak łatwo ulegają sugestji, ale i to nie pomogło, nie przywróciło dawnego nastroju, nie rozwiało jakiejś posępnej mgły... a że już było po jedenastej, zaczęli się zbierać do rozejścia.
Ciotki najpierw poszły do swoich pokojów na drugiem piętrze, zabierając Betsy, stary zaś odwiódł syna na stronę i o coś go tam prosił cicho,