Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

cach i zabierał ich z nierozpoznanych w ciemnościach miejsc i znowu biegł, w gromach cały i błyskach, aż począł wolnieć, wdzierając się na olbrzymie wiadukty, rozpięte nad domami tak wysoko, że spodem w głębi nierozplątanej masy domów, zalanych ciemnością, tylko linje ulic jaśniały nieskończonemi pasami, a dokoła, jak okiem sięgnąć, buchały przemglone, czerwonawe łuny miasta-potworu.
— Powiedz mi, kto jest miss Daisy? — zapytał wreszcie Zenon, po długiem, wahającem milczeniu, nie patrząc jednak na niego.
— Nie wiem, a raczej wiem tyle, co i wszyscy, że przyjechała z Kalkuty, oto wszystkie prawie moje wiadomości o niej.
— Dziwna kobieta, nie umiem zdać sobie sprawy z wrażenia, jakie wywiera na mnie, i to mnie często przejmuje niepokojem.
— O tak, roztacza magiczną posępność i lęk, dziwna kobieta, jakiś tajemniczy awatar Nieznanego!... — szepnął trwożnie.
— Sądziłem, że ją znasz bliżej, uczestniczyła przecież w seansie?...
— Ale mimowoli, przypuszczam nawet, iż o tem zupełnie nie wie.
— Była i nie wie, nic nie rozumiem.
— Mahatma, gdyśmy rozmawiali o spirytystycznych seansach mr. Smitha, zauważył, iż podejrzewa Daisy o wielkie siły medjumiczne; poradził nawet, by jej sugestjonować nakaz przyjścia