Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Miss Daisy grała jakąś ściszoną i zagmatwaną w rysunku piosenkę, jakby nie zwracając na niego uwagi, a on chodził wciąż, kołując błędnie wśród porozstawianych mebli, czasem spoglądał w szyby na szary i smutny dzień, ale patrzył, nie spostrzegając niczego, daleki od wszystkiego, zasłuchany jedynie w ten rosisty opad dźwięków coraz cichszych, to wyrywając się z pod ich dziwnego czaru, patrzył na jej włosy rude, jakby z miedzi wykute, i na jej białe, długie ręce, które się snuły po klawjaturze, jak słodki sen.
Grała bez przerwy, odwracając niekiedy bladą, zadumaną twarz, i wtedy oczy ich spotykały się na chwilę, na płochliwe i nieugięte mgnienie; z twardego i zimnego szafiru kute groty spojrzeń przebijały mu duszę nawskroś, że zatrzymywał się ze drżeniem, bo mu się wydawało, iż oto nadchodzi ta chwila, w której się to coś oczekiwane ziści, że tajemnica przemówi... ale ona grała dalej.
Czuł się coraz bardziej rozdrażniony i zaniepokojony, okrążał znowu pokój, czyhając na każde poruszenie jej głowy i na spojrzenie każde, ale było tak samo zimne, przeszywające i nieme.
Już kilka razy powstawał w nim nagły bunt, że zbliżył się do drzwi stanowczym krokiem, lecz odejść nie potrafił.
I tak płynęły długie, długie chwile milczących oczekiwań.
Zwolna, niepostrzeżenie, mrok zaczął przesypywać światłości dzienne swoim pyłem popiel-