Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.
— 259 —

i widocznie, że chciał zasłonić sobie oczy i twarz, ale już nie zdążył — więc tylko wcisnął głowę w ramiona, przechylił ją nieco i rozwartemi szeroko ustami krzyczy!.. krzykiem bólu straszliwego, krzykiem istności dławionej, a bezsilnej. Taki ogrom bólu leży w tej szczęce, połyskującej białemi, młodemi zębami — że po osiemnastu wiekach słyszy się i czuje to wołanie o ratunek.
Albo szkielet kobiety brzemiennej. Upadła na piersi, wyciąga ręce, czołga się, drze ziemię pokrzywionemi palcami, chce uciekać, podrywa się połową ciała... Zapóźno było wszystko i daremnie, została na wieki w tej postawie.
Szkielet żołnierza, znaleziony przy bramie, jest spokojny w postawie, znaleziono go z bronią w ręku — odwrócił się twarzą do ściany i tak pozostał.
Szkielet kobiety, znalezionej na łożu, ten wstrząsa najwięcej.
Spała; obudził ją snadź łoskot walącego się domu i krzyki, uniosła się nieco na łożu, ale pokój był zapełniony dymem i przez zapadniętą część sufitu wlewała się lawa — nie zdążyła wyskoczyć, ręce nieco podniosła, jak się je podnosi bezwiednie w trwodze nagłej, chciała się zerwać, nogi podkurczyła nieco, wyprężyła grzbiet, aby się rzucić do ucieczki — i pozostała w tym ruchu umarłą piorunowo, niby złota pszczoła, kiedy padnie we wrzątek smoły.


∗                    ∗