Rozmowa, którą niżej przytaczam, nie jest literalnem powtórzeniem, lecz streszczeniem; nie jest dosłowną co do formy, ale dosłowną w treści.
— Cóż tam w świecie słychać, cóż w literaturze? Bo my tutaj echami się tylko karmimy... — pyta, a ja widzę, że ma bardzo miły i dobry uśmiech.
Opowiadam mu, i mówimy o różnych kierunkach, panujących w literaturze i nauce i o tej reakcji na korzyść katolicyzmu i wiary, jaką czuć wszędzie.
— Musiało koniecznie przyjść do tego. Tem lepiej dla tych, którzy prędzej przejrzą. Co to są za legendy o Matce Boskiej, które napisał p. Gawalewicz?
Opowiadam treść niektórych, słucha uważnie i rzecze:
— Tak, to jest najczystsza, jaką znam, poezja uczucia. W tem się najlepiej wypowiada dusza ludu naszego. Bardzo rzeźwiący znużonych strumień...
I patrzy się przed siebie głęboko, a potem powraca do celu mojej pielgrzymki, o której mu zaraz z początku nadmieniłem.
— Myśl bardzo dobra, tylko nie powinno się zrażać i sądzić tej masy z jej niektórych wybryków, nieuniknionych w takiej licznej podróży, z jej szorstkości, z grubych słów, i z prostoty obyczajów, ani z jednostek złych, jakie się wszędzie znaleźć muszą. Trzeba zajrzeć głębiej, w serca. Jakież dotychczas wrażenie pan wyniósł?
— Bardzo głębokie. Uwierzyłem przedewszystkiem w ich głęboką wiarę.
Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —