wichry czerepy i tylko jakieś kosmyki, strzępy drzew okalają od dołu te wydmy.
Nigdzie ani wsi, ani ludzi, pustka smutna i brzydka.
Uszliśmy wiorst kilka i spostrzegamy po tumanach kurzu, że kompanja niedaleko za nami. Szliśmy ze zdwojoną siłą, ale tamci nadpływali niby lawiną i zaleli nas w jakimś rzadkim sosnowym lesie i przepłynęli, jak chmura. Dopędziliśmy ich znowu o parę wiorst na spoczynku.
Szukamy mleka i chleba, znajdujemy wreszcie, lecz chłop sprzedać nie chce.
— Baby nima, bo jo wim, przedać czy nie przedać? bababy warczała.
Chcę mu zgóry płacić, bo wiem, że niejedni obawiają się tego „Bóg zapłać“.
— Nigdywa mlika nie przedawali, to i nie wima po wiela — pogaduje, a drapie się po rozczochranym łbie i spluwa raz po raz.
Skończyło się na tem, że „Sprzeczność“ wyciągnęła z szafki dzieżę z mlekiem i dalejże... ale pić nie było czem, i panie musiały wziąć się do mycia kubków, wiszących we dwa rzędy na ścianie, ale straszliwie brudnych. Wreszcie pokazuje się, że tego mleka jest zaledwie kwarta, a i chleba brak. Mleka nie chce chłop za nic przynieść więcej; chleba przyniósł bochen, ale nowa scena: niema czem odważyć, napróżno mu chcę zapłacić choćby za wszystko, byle ukrajał kawałek. Posłał jakiegoś chłopaka na wieś pożyczyć wagi i mówi spokojnie:
Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —