Ze starego kościoła przeniesione portrety rycerstwa i matron ładnie ubierają sień plebanji. Patrzą dumnie ci w stal zakuci i te niewiasty w robronach na stadko kurcząt, kąpiących się w piasku, i na tłumy rojących się tak swobodnie obok nich.
Wychodzimy o dziesiątej. Słońce praży jak w lipcu.
Prześliczna miejscowość. Kościół ma tyle różnostylowych przystawek, że żadna nie nadaje mu charakteru specjalnego, ale wewnątrz jest bardzo ładny i niezmiernie starannie utrzymany. Rzeźby są nawet znośne.
Pod chórem płaskorzeźby nagrobkowe z XVII i XVIII-go stulecia, niezmiernie twarde w wyrobie, a na ścianie w bocznej kruchcie napis, głoszący, że kościół doprowadzony został do obecnego stanu kosztem rodzin: Scheiblerów i Herbstów, na których intencję prosi się wiernych o zmówienie modlitwy. Na cmentarzu przepyszny trawnik i stacje Męki Chrystusowej, bardzo ładne.
Widzę, że przy jakiejś rzeźbie, stojącej pod kościołem, pełno ludzi. Oglądają ją ze skupieniem pobożnem i mają pewną trwożność w twarzach i przyciszonych głosach.
Oglądam ją. Jest to rzeźba zupełnie charakteru świeckiego z epoki Ludwika XV-go, sielanka kamienna à la Watteau. Jakiś margrabia w koronkach, w stroju paradnym, i jakaś dama, z włosami spiętrzonemi à la Pompadour, siedzą na trawie i widocznie szepczą czu-