córki, ślepej od urodzenia, a uzdrowionej przez św. Jacka, który zyskiwał sobie coraz więcej wzięcia, albowiem znowu jakaś bogobojna niewiasta złożyła na jego ręce sutą ofiarę, za którą mógł łatwo przeprowadzić stosowne przebudowy w dawnym klasztorze, dla pomieszczenia swego zgromadzenia, zebranego przeważnie z nawróconych popów.
Rzuciwszy podwaliny pod przyszłą placówkę dominikańską w Kijowie, zostawił św. Jacek dalsze prowadzenie rzeczy braciom, a sam podążył do Krakowa, skąd doszły go wieści o śmierci ukochanego stryja bpa Iwona, zmarłego we Włoszech, którego zwłoki miano sprowadzić do kraju. Bracia wywiązali się z powierzonego sobie zadania dobrze. Dominikańskie zgromadzenie rosło. Zasilali je głównie nawróceni popi, którzy zdejmowali swoje czarne „rjasy“ a przywdziewali białe habity. Zaniepokoiło to jednak duchownego władykę Cyryla, który wymógł na słabym kniaziu Włodzimierzu, że tenże Dominikanów z Kijowa wygnał. Wygnani bracia poszli oczywiście szukać swojego wodza, Jacka, który przyrzekał, że do Kijowa jeszcze powróci. Okazało się jednak, że wracać nie było można długo, albowiem bezpośrednio potem wynikły na Rusi zamieszki i Kijów przechodził ciągle z rąk do rąk.
Strona:Władysław Staich - Św. Jacek.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.