cho na młyn, i nawrócił na drugą stronę stawu. Wody leżały ciche i lśniły się czarniawo, pobrzeżne drzewa rzucały na taflę czarne cienie i jakby ramą obejmowały brzegi, a w pośrodku stawu, gdzie jaśniej było, odbijały się gwiazdy niby w zwierciadle stalowem.
Maciej sam nie wiedział, dlaczego nie poszedł prosto do domu, a wybrał dłuższą drogę, może, aby przejść koło domu Jagny, a może, aby zebrać nieco myśli i pomedytować.
— Juści, że byłoby niezgorzej! juści! A co tam o niej mówią, to taka prawda. — Splunął. — Sielna kobieta! — Dreszcz nim wstrząsnął, bo i chłód wilgotny szedł od stawów, a u wójtów gorąc był silny.
— A bez kobiety trza zmarnieć abo dzieciom gospodarkę odpisać — myślał — a duża jucha i kiej malowana. — A krowa najlepsza padła, a kto wie jutra?... Może to i trza poszukać żony? Tyle obleczenia po nieboszce jest — przygodziłoby się. Ale stara Dominikowa to pies... a cóż, mają chałupę i gront, toby na swojem ostała. Troje ich a mają piętnaście morgów, bo niby na Jagnę pięć i spłata za chałupę i lewentarz! Pięć morgów, to rychtyk te pola za mojem kartofliskiem, żyto widzi mi się posiały latoś, tak... Pięć morgów do moich to... trzydzieści i pięć bezmała! Karwas pola!..
Zatarł ręce i poprawił pasa. — To ino młynarz ma więcej... złodziej, krzywdą ludzką a precentami, a oszukaństwem tyla nabrał... A na bezrok podwiózłbym gnoju a uprawił i pszenicy posiał na całym kawale; koniaby trzeba przykupić a i po granuli krowinę jaką... Prawda, krowęby dostać dostała...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —