Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.
— 45 —

tym. Amen! — Bił się długo w piersi, a powstając, rzekł do Łapy:
— Hale! aligant jucha, wybiera se pchły, kiej baba na wesele!
A że robotny był, to się zajął obrządkiem; wóz wytoczył ze stodoły i nasmarował, napoił konie i przyłożył im siana, aż parskać zaczęły i bić kopytami, a potem przyniósł z sąsieka nieco zgonin, dobrze okraszonych owsem, i wsypał to klaczy do żłobu, bo stała w gródce, osobno.
— Żrej stara, żrej; źróbka mieć będziesz, to ci mocy trza, żrej! — Pogładził ją po nozdrzach, aż klacz położyła mu łeb na ramieniu i pieszczotliwie chwytała wargami za kołtuny.
— ...Ziemniaki do połednia zwieziemy, a pod wieczór do lasu, po ściółkę — nie bój się, ściółka lekka, nie zgonię cię...
— A ty, wałkoniu, batem dostaniesz, widzisz go, owies mu pachnie, próżniakowi — mówił do wałacha, co stał obok i łeb wtykał między deski przegrody, do żłobu klaczy — grzmotnął go pięścią w zad, aż koń uskoczył wbok i zarżał.
— Hale, parob żydowski! Żreć, tobyś choć i czysty owies żarł, a do roboty cię niema, bez bata jucho z miejsca nie ruszysz, co?
Wyminął go i zajrzał do źróbki, co stała przy ścianie samej i już zdaleka wyciągała do niego kasztanowaty łeb ze strzałką białą na czole i rżała cicho.
— Cichoj mała, cichoj! Podjedz se ano, bo pojedziesz z gospodarzem do miasta! — Uwił kłak siana