Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —

— Ptaszkami się ścierwo zabawiasz, co?
Porwał się, by uciekać, ale już gospodarz chwycił go krótko za kark i drugą ręką szybko odpasywał szeroki, twardy pas rzemienny.
— Adyć nie bijcie, adyć! — zdążył krzyknąć jeno.
— Takiśto pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się zmarnowała, co... Ty znajdku, ty pokrako warsiaska! ty! — i bił zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał, a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał:
— Nie bijta! Loboga! Zabije mię! Gospodarzu!... O Jezu, ratujta...
Aż Hanka wyjrzała z chałupy, co się dzieje, a Kuba splunął i schował się do stajni.
A Boryna łoił go rzetelnie, wybijał mu na skórze swoją stratę tak zajadle, że Witek miał już gębę posinioną i z nosa puściła mu się krew, krzyczał wniebogłosy i cudem jakimś się wyrwał, chwycił się obu rękami ztyłu za portki i gnał w opłotki.
— Jezu, zabili mę, zabili mę! — ryczał i tak pędził, aż mu reszta jaskółek wylatywała z za pazuchy i rozsypywała się po drodze.
Boryna pogroził jeszcze za nim, opasał się i wrócił do chałupy i zajrzał na Antkową stronę.
— Słońce już na dwa chłopa, a ty się jeszcze wylegujesz! — krzyknął na syna.
— Zmogłem się wczoraj kiej bydlę, to muszę się wywczasować.
— Do sądu pojadę... Zwieź ziemniaki, a jak ludzie