Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —

— Głupiś. Jak się nazywacie? — indagował nieubłaganie sędzia.
— Bartek Kozioł, prześwietny sądzie — rzuciła żona.
— Ile lat?
— Hę?.. a, lat?.. bo ja to pomnę! Matka, wiele to ja mam roków?..
— Pięćdziesiąt i dwa, widzi mi się, będzie na zwiesnę.
— Gospodarz?..
— I... trzy morgi piachu i ten jeden krowi ogon... sielny gospodarz.
— Był już karany?
— Hę?.. karany?..
— Czy siedzieliście w kozie?
— To niby w kreminale?.. karany?.. Matka, byłem to w kreminale, hę?..
— A byłeś Bartku, byłeś, a to cię te ścierwy dworskie o to zdechłe jagniątko...
— Juści, juści... na paśniku znalazłem zdechłe jagnię... wzionem, co miały psy rozwłócyć... poskarżyły, przysięgły, com ukradł, sąd przysądził... wsadziły mę i siedziałem... Niesprawiedliwość jest ino, niesprawiedliwość... — mówił głucho i obzierał się nieznacznie na żonę.
— Oskarżeni jesteście o kradzież maciory Marcjannie Pacześ! Wzięliście ją z pola, zagnali do domu, zarznęli i zjedli! Co macie na swoją obronę?..
— Hę? Zjadłem! Żebym tak Boga przy skonaniu nie oglądał, że nie zjadłem... Moiściewy, zjadłem!.. o świecie, świecie rodzony, ja zjadłem — wołał żałośnie.