Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

wielkim głosem sądu i kary zato, że tak spostponował ją i Jagnę wobec całego narodu.
Świadczył potem Szymek, syn Dominikowej, czapkę powiesił na rękach, złożonych jak do pacierza, oczów nie spuścił z sędziego i jękliwym, nieprzytomnym głosem zeznawał, że świnia była matczyna, że białna była cała, a ino kiele ogona czarną łatę miała, a ucho rozerwane, bo ją był Łapa Borynowy chycił na zwiesnę, a tak kwiczała, że chociaż w stodółce był — usłyszał...
Potem zawezwano Marcjannę Piesek i innych.
Świadczyli pokolei i przysięgali, a Szymek wciąż stał z czapką na rękach, wpatrzony pobożnie w sędziego, a Kozłowa darła się za kratę z krzykiem zaprzeczań i złorzeczeń, a Dominikowa ino wzdychała do obrazu, a poglądała na Kozła, który skakał oczami, nasłuchiwał, a obzierał się na swoją Magdusię.
Naród słuchał uważnie, i raz wraz szmer, to uwagi złośliwe albo śmiech się rozległ głuchy pod powałą, aż Jacek musiał przyciszać groźbą.
Sprawa ciągnęła się długo, aż do przerwy, w której sąd poszedł do sąsiedniej izby na naradę, a naród wysypał się do sieni i przed dom odetchnąć nieco; kto pojeść zdziebko, kto ze swoimi świadkami się zmówić, kto wywodzić krzywdy swoje, a jenszy znowuj wyrzekać na niesprawiedliwość, a pomstować — jak to zwyczajnie bywa na rokach.
Po przerwie i odczytaniu wyroków, przyszła na stół sprawa Boryny.
Jewka stanęła przed sądem i, pohuśtując dziecko, obwinięte w zapaskę, jęła płaczliwie wywodzić krzyw-