— Zróbcie ino zapis a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią...
— La zapisu! Kiej te świnie! Za tę morgę, to i młódka najczystsza a pójdzie, choćby za dziada z pod kościoła...
— A chłopy to za wianem nie patrzą, co?
Nie odrzekł już, jeno skropił batem źrebicę, że ruszyła z miejsca galopem.
Milczeli długo.
Dopiero gdy wyjechali z lasu na pola, między przydrożne topole, Boryna, który cały ten czas burzył się w sobie i przegryzał, wybuchnął:
— Na psy takie urządzenie we świecie! Za wszystko płać, choćby i za to dobre słowo! Źle jest, że i gorzej być nie było. Już nawet dzieci na ojców nastają, posłuchu niema nijakiego, a wszystkie się źrą ze sobą kiej psy.
— Bo głupie, nie baczą, że wszystkich jednako ta święta ziemia pokryje.
— Leda jeden abo drugi od ziemi odrósł, a już do ojców z pyskiem, coby mu jego część dawali. Ze starszych się ino prześmiewają! Ścierwy, we wsi im ciasno, porządki stare im złe, ubieru nawet wstydzą się niektórzy!
— To wszystko bez to, że Boga się nie boją...
— Bez to i nie bez to, a źle jest.
— Nie idzie na lepsze, nie.
— Ma iść, kto ich to zniewoli?
— Kara Boska! Bo przyjdzie ta godzina sądu Panajezusowego, przyjdzie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —