Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —

I kiedy roznosili świece, bo nabożeństwo było z wystawieniem i procesją, Kuba wyciągnął śmiało rękę i, chociaż okrutnie chciało mu się wziąć całą — wzion jednako najmniejszą, ogarek prawie, bo spotkał się z surowym, karcącym wzrokiem Dominikowej, co stała wpodle niego z Jagusią — zapalił ją wnet, bo już i ksiądz ujął monstrancję, obrócił się z nią do ludu, że padli na twarz. Zaintonował pieśń i schodził wolno po stopniach ołtarza w ulicę znagła uczynioną z głów rozśpiewanych, świateł płonących, barw ostrych i głosów jękliwych; procesja ruszyła, organy huknęły potężnie, dzwonki poczęły rytmicznie dzwonić, lud pochwycił wtór i śpiewał jednym ogromnym głosem wiary; a przodem ciżby, w skrętach rozchwianych świateł, migotał srebrny krzyż, kołysały się niesione feretrony całe w tiulach, a kwiatach i koronach szychowych, a już we drzwiach wielkich, któremi przez obłoki dymów kadzielnych buchało słońce, rozwijały się na wietrze pochylone chorągwie i, niby ptaki purpurowe i zielone, łopotały skrzydłami.
Procesja obchodziła kościół.
Kuba osłaniał dłonią świecę i trzymał się uparcie tuż przy księdzu, nad którym Boryna, i kowal, i wójt, i Tomek Kłąb nieśli czerwony baldachim, a z pod niego promieniała monstrancja złota i tak była cała w ogniach słońca, że przez środek szklany widać było bladą, przezroczystą Hostję świętą.
Tak był nieprzytomny, że raz wraz się potykał i nadeptywał drugim na nogi.
— Uważaj, niedojdo!