Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —

Tomek! a prędzej! a to ci tak cięży ta ćwiartka, coś ją Janklowi sprzedał, co?... Nie bój się, ociec jeszcze nie wiedzą! Marysia! zadawaj się z rekrutami, zadawaj, a proś mę z miejsca na kumę...
I tak Jagustynka dogryzała pokolei tanecznikom; niepomiarkowana była i zła na wszystkich, że to dzieci ją skrzywdziły, o ona na starość na wyrobek chodzić musiała, ale że nikto nie odpowiadał, wykrzyczała się i poszła do alkierza, gdzie siedział kowal z Antkiem i kilku młodszych gospodarzy.
Lampa wisiała u czarnego pułapu i mdłem żółtawem światłem rozjaśniała jasne, powichrzone głowy; siedzieli dokoła stołu, wsparli się mocno na rękach i wszyscy oczy utkwili w kowala, któren pochylony nad stołem, czerwony, rozkładał szeroko ręce, czasem bił pięścią i gadał zcicha.
Basy buczały jako ten bąk, kiej się wedrze do izby ze dworu i lecący huczy... a czasem skrzypka znagła zapiskała ciężko, jakoby ptaszek wabiący abo i bębenek zahurkotał i pobrzękiwał... ale wnet cichość zalegała.
Kuba poszedł prosto do szynkwasu, za którym siedział Jankiel w jarmułce i w koszuli tylko, bo ciepło było, pogłaskiwał siwą brodę, kiwał się i wyczytywał w książce, przykładając oczy prawie do samych kart.
Kuba się namyślał, przestępował z nogi na nogę, przeliczał pieniądze, podrapywał się po kołtunach i stał tak długo, aż Jankiel spozierał na niego i, nie przestając się kiwać i modlić, brzęknął raz i drugi kieliszkami...
— Półkwaterek ino krzepkiej! — zarządził wreszcie.