Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —

— Jakże, przeciech kuropatwy to koszerne?.. — zdumiał się.
— Niech Kubę głowa o to nie boli... niech tylko przyniesie dużo, a za każdą dostanie zaraz, do ręki po dziesiątce. Asencję postawię na zgodę, co?
— I po całym dziesiątku Jankiel zapłaci!..
— Moje słowo, nie ten wiatr. A za te sześć... to Kuba miałby nie dwa półkwaterki czystej, a cztery z arakiem, i śledzia, i bułkę, i paczkę machorki... rozumie Kuba?..
— Juści... cztery półkwaterki z arakiem, i śledzia... i... juści, nie bydlem przeciech, to miarkuję... rychtyk prawda! Cztery półkwaterki z harakiem... i machorka i bułków... i całego śledzia... — Mroczyła go już wódka i nieco rozbierała.
— Przyniesie Kuba?..
— Cztery półkwaterki... i śledź... i... Przyniesę... Cie, żebym to miał strzelbę... — ozwał się przytomniej i jął znowu obliczać — kożuch na ten przykład z pięć rubli... butyby się zdały... ze trzy ruble... ni, nie chwaci... a kowalby chcieli z pięć rubli za fuzję... tyla co od Rafała... ni... — myślał głośno.
Jankiel zrobił szybkie obliczenie kredą i szepnął mu cicho do ucha.
— Zastrzeliłby Kuba sarnę?..
— Ale, z pięści nie zastrzeli, a z fuzji tobym juchę ustrzelił...
— Kuba umie strzelić?..
— Jankiel jest Żyd, to i nie wie, a we wsi wie-