dzą wszystkie, że chodziłem z dziedzicami do boru, że mi ten kulas przestrzelili... to umieć umiem...
— Ja dam strzelbę, dam proch, dam, co potrzeba... a Kuba, co ustrzeli, przyniesie do mnie! Za sarnę dam całego rubla... słyszy?.. całego rubla! Za proch Kuba zapłaci piętnaście kopiejek od sztuki, odtrącę... A zato, co się fuzja będzie psuć, to Kuba przyniesie ćwiartkę owsa...
— Rubla za sarnę... a niby ja za proch piętnaście... całego rubla! niby jakto!..
Jankiel znowu wyliczał mu szczegółowo...
— Owsa?.. Przeciech koniom od pyska nie odejmę... — to jedno zrozumiał.
— Poco brać koniom! U Boryny jest i gdzie indziej...
— To niby... — wytrzeszczał oczy i kalkulował.
— Wszystkie tak robią! A Kuba myślał, skąd parobcy mają pieniądze?.. każdemu trzeba machorki, a kieliszka wódki, a potańcować w niedzielę!.. To skąd wziąć?..
— Jakże... złodziej to jestem, parchu jeden, czy co?.. — zagrzmiał nagle, bijąc pięścią w stół, aż kieliszki podskoczyły.
— Co się Kuba rzuci! Niech Kuba płaci i idzie sobie do djabła!..
Ale Kuba nie zapłacił i nie poszedł, nie miał już pieniędzy i winien był żydowi... to się ino sparł ciężko o szynkwas i jął sennie obliczać, a Jankiel udobruchał się i raz jeszcze nalał mu, ale już czystego araku... i nic nie mówił...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —