Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —

brożym całować i z gospodarzami, którzy, że mieli w młynie zboże, stawiali swoje...
— Wypijcie Franek, a zmielcie rychlej, bo już mi baba głowę kołacze, że na kluski niema i ździebka mąki.
— A moja o kaszę cięgiem mi turkocze...
— Że to i ospa la karmika potrzebna... — mówił trzeci.
Franek pił, obiecywał i przechwalał się głośno, że we młynie wszystko idzie jego głową, że młynarz słuchać go musi, bo jakby nie... to on zna takie sztuki, że robaki zalęgną się w skrzyniach... woda wyschnie... ryby wyzdychają, skoro jeno chuchnie na staw... mąka się tak zwarzy, że i placka z niej nie upiecze...
— Oskubałabym ci ten łeb barani, żebyś mnie tak zrobił! — wykrzyknęła Jagustynka, która zawsze bywała tam, gdzie i wszyscy, bo chociaż nie pijała, że to mało kiedy był ten grosz gotowy, ale zdarzyć się mogło, co kum postawił półkwaterkę jaką, abo powinowaty drugą, bo się jej ostrego języka bali. Toć i Franek, choć był pijany, a zląkł się jej i zamilknął, bo wiedziała o nim różne różności, jakto we młynie gospodarzy, a ona, że to już była podpita nieco, ujęła się pod boki, przytupywała w takt i nuż wykrzykiwać:
— Prawdę mówię, bo tak stoi w gazecie wypisane, wyraźnie jak wół... Nie tak ludzie żyją we świecie jak u nas, nie. — Co jest? Dziedzic ci panuje, ksiądz ci panuje, urzędnik ci panuje — a ty ino rób a z głodu zdychaj i każdemu się nisko kłaniaj, żebyś po łbie nie oberwał...