Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

nika organiście.... a ja ta nuty nijakiej nie wyciągnę i świeców gasić nienauczny...
Pojechali w boczną uliczkę, a on się zwolna przedzierał przez główną, do rynku, bo jarmark był sielny i choć to jeszcze dość rano, a narodu już się gęstwiło niezgorzej; wszystkie ulice, place, zaułki i podwórza zawalone były ludźmi, wozami i towarem różnym — nic jeno ta wielka woda, do której cięgiem jeszcze, ze wszystkich stron, dopływały nowe rzeki ludzkie i cieśniły się, kolebały, toczyły po ciasnych uliczkach, aże domy się trząść zdały, i rozlewały po wielkim placu klasztornym. Niewielkie jeszcze po drodze błoto, tutaj bite i rozrabiane tysiącami nóg, było już po kostki i tryskało z pod kół na wszystkie strony.
Gwar już był znaczny, a wzmagał się z każdą chwilą; głucha wrzawa huczała niby bór, kiej morze się kolebała, biła o ściany domów i przewalała z końca w koniec, że tylko niekiedy słychać było ryki krów, to granie katarynki przy karuzeli, to płaczliwe lamentacje dziadów, albo ostre, przenikające piszczałki koszykarzy.
Jarmark był wielki, co się zowie, narodu skupiło się tyla, że i przejść było niełatwo, a już w rynku pod klasztorem, to Boryna przez siłę pchać się musiał, taki gąszcz się czynił między kramami.
Było też tego, było, że ani przeliczyć, ni objąć, gdzieby zaś tam kto poradził.
A najpierwej te płócienne, wysokie budy, co stały wzdłuż klasztoru we dwa rzędy, zapchane całkiem towarem kobiecym — a płótnami, a chustkami, co