Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —

się pisaniu, zacierał chude, piegowate ręce i raz wraz odwracał wynędzniałą, okroszczoną twarz na Frankę; zęby przednie miał przyłamane, usta sine i wielkie czarne wąsy.
Napisał skargę, wziął za nią rubla, wziął na marki drugiego i ugodził się na trzy za stawanie w sądzie, jak sprawa przyjdzie na stół.
Boryna się na wszystko zgodził skwapliwie, bo miarkował, że dwór mu wszystko zapłaci i z nawiązką.
— Sprawiedliwość musi być na świecie, to sprawa wygrana! — rzekł na odchodnem.
— Nie wygramy w gminnym, to pójdziemy do zjazdu, zjazd nie poradzi, pójdziemy do okręgowego, do izby sądowej — a nie darujemy.
— Zaśbym tam darował swoje! — zawołał z zawziętością Boryna — i komu jeszcze, dworowi, co ma tyle lasów i ziemi!... — rozmyślał, wychodząc na rynek, i zaraz jakoś przy czapnikach natknął się na Jagnę.
Stała w czapce granatowej na głowie, a drugą jeszcze targowała.
— Obaczcieno, Macieju, bo ten żółtek powiada, że dobra, a pewnikiem cygani...
— Galanta, la Jędrzycha?
— Juści, Szymkowi już kupiłam.
— Nie za mała to będzie?
— Takusińką ma ci głowę, kiej moja...
— Piekny z ciebie byłby parobeczek...
— Abo i nie! — zawołała zuchowato, bakierując nieco czapkę...
— Wnetkiby cię tu godziły do siebie...