Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —

— Hale... inom za droga do służby. — Zaczęła się śmiać.
— Jak komu... mniebyś ta za droga nie była...
— I w polu robićbym nie robiła...
— Robiłbym ja za ciebie, Jaguś, robił... — szepnął ciszej i tak spojrzał na nią namiętnie, aż dziewczyna cofnęła się zakłopotana i już bez targu zapłaciła za czapkę.
— Sprzedaliście krowę? — zapytał po chwili, opamiętawszy się nieco i wytchnąwszy z owej lubości, co mu jak gorzałka buchnęła do głowy.
— Kupili ją la księdza do Jerzowa. Matka poszła z organistami, bo chcą zgodzić parobka.
— A to my sobie choćby na ten kieliszek słodkiej wstąpimy!..
— Jakże to?
— Zziębłaś, Jaguś, to się ździebko ogrzejesz...
— Gdziebym zaś z wami szła na wódkę!..
— A to przyniese i tutaj się napijem, Jaguś...
— Bóg zapłać za dobre słowo, ale mi matki trza poszukać.
— Pomogę ci, Jaguś... — szepnął cichym głosem i poszedł przodem, a tak robił łokciami, że Jagna swobodnie szła za nim wskróś ciżby, ale gdy weszli między płócienne kramy, dziewczyna zwolniła, przystawała, i aż jej oczy rozgorzały do tych różności porozkładanych.
— To ci śliczności, mój Jezus kochany! — szeptała, przystając przed wstążkami, które, uwieszone w górze, kołysały się na wietrze, niby tęcza paląca.