Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —

choć kupić nie miała, a ino tak sobie, żeby oczy dłużej nacieszyć.
Ostygła wnetki, bo kupcowa powiedziała pięć rubli, że i sam Boryna jął ją zaraz odwodzić.
Przystanęli jeszcze przed paciorkami — a było ich tam niemało, jakby kto cały kram posuł tymi kamuszczkami drogiemi, że się lśniły, a połyskały ino, aże oczów oderwać było trudno, bursztyny żółte, jakoby z żywicy pachnącej uczynione; korale, kieby z tych kropel krwi nanizane, a perły białe, wielkie jak orzechy laskowe, a drugie ze srebra i złota...
Przymierzała Jaguś niejedne i przebierała między niemi, a już się jej widział najśliczniejszym sznur korali, obwinęła nim białą szyję we cztery rzędy i zwróciła się do starego.
— Uważacie, co?
— Pięknie ci, Jaguś! Mnie ta nie dziwota korale, bo ano leży we skrzyni coś z osiem biczów po nieboszczce, a wielkich jak dobry groch polny... — rzekł z rozmysłem odniechcenia niby.
— Co mi ta z tego, kiej nie moje! — rzuciła ostro paciorki i śpiesznie już szła zachmurzona i smutna.
— Jaguś, a to przysiądźmy se ździebko.
— Ale, do matki mi czas.
— Nie bój się, nie odjedzie cie.
Przysiedli na jakimś dyszlu wystającym.
— Sielny jarmarek — rzekł po chwili Boryna, rozglądając się po rynku.
— Przecież nie mały! — Poglądała jeszcze ku kra-