Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —

któren parobek będzie przepijał do ciebie, nie odpijaj, naco się spieszyć... mnie już czas iść.
— Moje to, prawdę mówicie?
— Zaśbym tam ocyganiał cię!
— I uwierzyć trudno. — I rozkładała ciągle chustkę, to wstążkę.
— Ostaj z Bogiem, Jaguś.
— Bóg wam zapłać, Macieju.
Boryna odszedł a Jagna raz jeszcze rozwinęła i przepatrywała, naraz zawinęła wszystko razem i chciała bieżyć za nim i oddać... bo jakże jej brać od obcego, nie krewny żaden, ni pociotek nawet... ale już starego nie było. Pociągnęła wolno szukać matki i z lubością, ostrożnie dotykała chustki, wsadzonej za pazuchę. Taka była uradowana, że ino jej białe zęby połyskiwały w uśmiechu, a twarz gorzała rumieńcem.
— Jagusia!.. Do wspomożenia... biedna sierota... ludzie kochane... krześcijany prawdziwe... Zdrowaś Marja za te duszyczki... Jagusia!..
Jagna oprzytomniała i jęła oczami szukać, kto ją wołał i skąd, i wnet dojrzała Agatę, siedzącą pod murem klasztoru, na garści słomy, że to błocko w tem miejscu było po kostki. Przystanęła, żeby jakiego grosza poszukać, a Agata, uradowana z obaczenia swojaczki, nuż wypytywać się, co tam w Lipcach się dzieje...
— Wykopaliśta już?
— Docna!
— Nie wiecie, co u Kłębów?