Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —

— Wygnali was w tyli świat, na żebry, a ciekawiście ich?
— Wygnali, nie wygnali, samam poszła, bo trza było... jakże, darmo to mi dadzą ten kąt abo jeść, kiej się u nich nie przelewa... A ciekawam, boć krewniaki...
— A co z wami?
— A co, chodzę od kościoła do kościoła, od wsi do wsi, od jarmarku na jarmarek i tą modlitwą upraszam se u dobrych ludzi gdzie kąt, gdzie warzy łyżkę, gdzie grosik jaki! Dobre są ludzie, ubogiemu nie dadzą umrzeć z głodu, nie. Nie wiecie, zdrowi tam wszyscy u Kłębów? — zapytała nieśmiało.
— Zdrowi, a wy nie chorujecie?
— I... gdzie zaś, w piersiach mę cięgiem poboliwa, a jak się naziębię, to i żywą krwią pluję... Niedługo mi już, niedługo... Choć ino do zwiesny dociągnąć, wrócić do wsi i tam se między swojemi zamrzeć — o to ino Jezusiczka proszę, o to jedynie — rozłożyła ręce, okręcone różańcami, wzniesła zapłakaną twarz i jęła się modlić tak gorąco, aż łzy jej pociekły z zaczerwienionych oczów.
— Zmówcie pacierz za tatula — szepnęła Jagna, wtykając jej pieniądz.
— To będzie za tych w czyścu ostających, a za swoich to już ja i tak się cięgiem modlę i Boga proszę, za żywych i umarłych. Jaguś, a nie przysyłali to z wódką?
— Przychodzili.
— I żaden ci się nie uwidział?...