— Za trzecią kobietą się oglądają, to co im ta znaczą dzieci — szepnął Jambroży.
— A bo i pewnie.
— Spodoba mi się, to się i ożenię. Zabronisz?
— Zabronić, nie zabronię, ale...
— Jak mi się spodoba, to z wódką poślę choćby jutro.
— Ślijcie, a bo ja to wam przeciwny. Dajcie mi chociaż tego ciołka, co wam ostał po graniastej, to i sam pomogę. Rozum wy swój macie, to miarkujecie, z czem wam najlepiej. Nie raz i nie dwa przekładałem żonie, co wam ano kobiety potrzeba, żeby upadku w gospodarstwie nie było...
— Mówiłeś to tak, Michał?...
— Żebym tak spowiedzi świętej nie doczekał. Mówiłem. Całej wsi przecież redzę, jak komu potrzeba, a nie wiedziałbym, co wam potrzeba!
— Cyganisz ty, jucho, aż się kurzy, ale jutro przyjdź, ciołka dostaniesz, bo jak prosisz — dam; a prawować się zechcesz ze mną — to ten patyk złamany weźmiesz abo i co gorsze...
Napili się jeszcze, kowal już postawił i przyzwał jeszcze do kompanji Jambroża, któren ochotnie się przysiadł i jął gadki ucieszne opowiadać, a przekpiwać się, że raz wraz śmiechem wybuchali.
Niedługo cieszyli się ze sobą, bo każdemu pilno było iść do swoich, a i do spraw różnych; rozeszli się w zgodzie, ale jeden drugiemu nie wierzył ani tyla, co za paznokciem — znali się dobrze, jak te łyse konie, i przezierali nawskroś, kieby przez szyby.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —