Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
— 153 —

— Takiego nie braknie, a bo to młodych brak? Jak świece chłopaki, papierosy palą, w karczmie tańcują, gorzałkę piją i ino patrzą za dzieuchami, która jakie morgi ma i trochę gotowego grosza, żeby balować było za co... Gospodarze juchy, do połednia śpią, a po połedniu taczkami gnój wożą i motyczkami orzą pole...
— Na poniewierkę takiemu Jagny nie dam.
— Nie próżno mówią, żeście we wsi najmądrzejsza...
— Ale i za starym też uciechy nijakiej dla młódki...
— A bo to do uciechy niema młodych.
— Staryście kiej świat, a pstro wama jeszcze we łbie — powiedziała surowo.
— I... gada się, byle ozór nie skiełczał.
Zamilkli na długo.
— Stary uszanuje i na cudzy grosz niełasy — podjął znowu Jambroży.
— Nie, nie, ino obraza boska z tego bywa.
— Mógłby zapis zrobić — rzekł serjo, wytrząsając fajkę na trzon.
— Jagna ma dosyć swojego — odpowiedziała po chwili, wahająca już i niepewna.
— Więcejby on dał, niźli wziął, więcej...
— Rzekliście!
— Co wiadomo, nie z wiatru wziąłem ani z pomyślonku, nie od siebie przyszedłem...
Milczeli znowu. Stara ogładzała długo rozwichrzoną kądziel, potem pośliniła palec i jęła wyciągać lniane włókna lewą ręką, a prawą puszczała w wir