Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
— 157 —

— Któren to?
— A Michałów, co za wójtem siedzą, co to w kopaniu przyszedł z wojska... i tak mówi pokracznie, że go i wymiarkować trudno...
Natrzepała, co ino mogła, i poleciała do dom.
Cisza znowu objęła izbę.
Czasami deszcz uderzał w szyby, jakby kto przygarścią piasku rzucił, to wiatr szumiał i baraszkował w sadzie albo dmuchał w komin, że głownie się rozsypywały po trzonie i dym buchał na izbę... a cięgiem warczały wrzeciona po podłodze.
Wieczór ciągnął się wolno i długo, aż stara cichym, drżącym głosem zaśpiewała:

Wszystkie nasze dzienne sprawy...

A chłopaki z Jagną wtórowali zcicha, a tak przenikliwie, aż kury w sieni na grzędach krzekorzyć zaczęły i pogdakiwać.





VII.


Nazajutrz, dzień był tak samo zadeszczony i posępny.
Co chwila ktoś wychodził z jakiejś chałupy i długo a frasobliwie poglądał w omglony świat, czy się gdzie nie przejaśnia — ale nic kromię burych chmur, płynących tak nisko, że darły się o drzewa, widać nie było; deszcz mżył bezustannie, tyle, że jakoś zaraz z połu-