Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —

— Wróciłeś to już ze świata? — rzekła stara, jakby go dopiero spostrzegając.
— Wróciłem matko... — mówił łagodnie i chciał ją w rękę pocałować.
— Ale, suka ci była matką, nie ja! — warknęła, wyrywając rękę ze złością. — Pocoś tu przyszedł? Mówiłam ci już, że tutaj nic po tobie...
— Do Jagusi przyszedłem, nie do was — hardo zawołał, bo go już złość brała.
— Wara ci od Jagusi, słyszysz! Wara ci, żeby ją potem bez ciebie na ozorach obnosili po wsi, jak tę jaką ostatnią... ani mi się pokazuj na oczy!... — wrzasnęła.
— Krzyczycie, kiej wrona, że wieś cała usłyszy...
— Niech usłyszą, niech się zlecą, niech wiedzą, żeś się Jagny przyczepił, kiej rzep psiego ogona, że i ożogiem trudno cię odegnać...
— Żebyście nie kobieta, tobym wam a ździebko żebra zmacał za powiedanie takie...
— Spróbuj, zbóju jeden, spróbuj, psie... — pochwyciła za żelazny pogrzebacz.
Ale i na tym skończyła, bo Mateusz splunął, trzasnął drzwiami i wyszedł prędko, bo jakże, z babą się to miał bić i pośmiewisko z siebie dla wsi czynić?
A stara, że to już jego nie stało, wsiadła na Jagnę i hajże jazgotać, a wypominać wszystko, co miała na wątpiach... Jaguś siedziała cicho, aż zmartwiała ze strachu, ale kiedy słowa matki dojęły ją do żywego... przecknęła, schowała głowę w pierzynę i buchnęła płaczem i wyrzekaniami... rozżalona była srodze... bo przecież nic temu niewinna... nie zwoływała go do chału-