Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —

py... sam przyszedł... a na zwiesnę, co matka wypominają... to... spotkał ją przy przełazie... mogła się to wyrwać takiemu smokowi?.. kiej ją tak ozebrało, że... a potem, mogła się to ognać przed nim?.. Zawsze się z nią tak dzieje, że niech kto a ostro spojrzy na nią, albo i ściśnie mocno... to się w niej wszystko trzęsie, moc ją odchodzi, i tak mdli w dołku, że już o niczem nie wie... co ona winowata?
Skarżyła się cicho przez łzy, aż stara się udobruchała i jęła troskliwie obcierać jej twarz i oczy, a głaskać po głowinie, a uspokajać.
— Cichoj, Jaguś, nie płacz... nie... a to oczy ci się zaczerwienią, kiej królikowi, i jak to pójdziesz do Borynów?
— Czas to już? — spytała po chwili, spokojniejsza nieco.
— Juści, że pora, a przybierz się pięknie, ludzie tam będą, a i sam Boryna uważa...
Podniesła się zaraz Jaguś i zaczęła się ubierać.
— Nie uwarzyć ci to mleka?
— Nie chce mi się całkiem jeść, matulu.
— Szymek, wygrzewasz się pokrako, a tam krowy o pusty żłób zębami dzwonią! — krzyknęła resztą złości, aż Szymek uciekł, żeby czego nie oberwać.
— Widzi mi się — mówiła ciszej, pomagając Jagnie się przyodziać — że kowal jest w zgodzie z Boryną. Spotkałam go, wiódł od starego sielnego ciołka... Szkoda... dobrze wart z piętnaście papierków... ale może to i dobrze, że są w zgodzie, bo kowal pyskacz i na prawie się zna... — odstąpiła parę kroków i z lu-