— Czerwono w izbie, jakby od makowych kwiatów! — zawołał Antek, bo był wtoczył do sieni beczki, a teraz ustawiał przed kominem, zboku nieco, szatkownice.
— Ba, zestroiły się, kiej na wesele! — ozwała się któraś starsza.
— A Jaguś, to kiejby ją kto w mleku wymył — zaczęła złośliwie Jagustynka.
— Poniechajcie — szepnęła, czerwieniąc się.
— Cieszta się dziewczyny, bo już Mateusz przywędrował ze świata, zaraz się tu zaczną muzyki, a tańce, a wystawanie po sadach... — ciągnęła stara.
— Całe lato go nie było.
— Jakże, dwór stawiał we Woli.
— Majster jucha, bańki nosem puszcza — rzekł któryś z parobków.
— A do dzieuch tak sposobny, że i trzech kwartałów czekać nie potrza...
— Jagustynka to nikomu dobrego słowa nie dadzą — zaczęła jakaś dziewczyna.
— Pilnuj się, bym o tobie nie chciała co rzec...
— Wiecie, pono ten stary wędrownik już przyszedł?
— Będzie dzisiaj u nas — zawołała Józia.
— Bez całe trzy roki bywał we świecie.
— We świecie?... Był ci u grobu Jezusowego!
— Hale! Widział go tam kto! Cygani jucha, a głupie wierzą; tak samo i kowal opowiada o zamorskich krajach, co ino w gazetach wyczyta...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —