Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —

a dużo gadał, czego zwyczajny nie był. Chciało mu się przysiąść do Jagusi, ale się wagował, że to tak na oczach wszystkich nijako, póki zmówiona z nim nie jest, to ino wesoło pogadywał i rad na nią patrzył, taka piękna dzisiaj była i wystrojona w chustkę od niego.
Zaraz też Witek z Kubą przynieśli długą ławę przed komin, Józia starła ją czystem płótnem i zaczęła ustawiać miski i łyżki do jedzenia.
A Boryna wyniósł z komory pękatą, dobrze półgarncową butlę okowitki i jął z nią obchodzić wszystkich pokolei i przepijać.
Dziewczyny się nieco wzdragały, aż któryś z parobków powiedział:
— Łakome na okowitkę, kiej kot na mleko, ino się prosić dają.
— Sam pijanica zatracony, cięgiem siedzi u Jankla, to myśli, że wszyscy!
I piły, odwracały się, przysłaniały twarz ręką, resztę chlustały na ziemię, krzywiły się, mówiły „mocna“ i oddawały kieliszek Borynie.
Tylko Jagna uparła się i nie piła, mimo próśb i namawiań.
— Nawet i smaku gorzałki nie znam i nie ciekawam — powiedziała.
— No, siadajcie, ludzie kochane, co jest, to zjemy! — zapraszał stary.
Obsiedli po ceregielach różnych, jak to obyczaj każe, ławę i zwolna jedli, a raz wraz pogadywali.