Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —

Ale i Panu Jezusowi dość było tego głupiego strachania i, że pilno na odpust, to przeżegnał bór i zaraz wszystkie Złe i ze swojemi kumami przepadli w oparzeliskach.
Ostał się ino taki dziki pies, bo w ony czas pieski nie były jeszcze z ludźmi pobratane.
Ten ci to pies ostał i leciał za Panem Jezusem, szczekał, to docierał do świętych nóżek jego, to udarł zębami za porteczki, to kapot mu ozdarł i za torby chytał i sielnie się dobierał do mięsa... ale Pan Jezus, jako że był litościwy i krzywdy nijakiemu stworzeniu zrobićby nie zrobił, a mógł go kijaszkiem przetrącić, abo i zasie samem pomyśleniem zabić, to ino powieda:
— Naści głupi chlebaszka, kiejś głodny — i rzucił mu z torby.
Ale pies się rozeźlił i zapamiętał, że nic ino kły szczerzy, warczy, ujada, a dociera i całkiem już psuje Jezusowe porteczki.
— Chlebam ci dał, nie ukrzywdził, a obleczenie mi rwiesz i szczekasz po próżnicy. Głupiś, mój piesku, boś pana swego nie poznał. Jeszcze ty zato człowiekowi odsłużysz i żyć bez niego nie poradzisz... — powiedział Pan Jezus mocno, aż pies siadł na zadzie, potem zawrócił, ogon wtulił między nogi, zawył i kiej ogłupiały pognał w cały świat.
A Pan Jezus przyszedł na odpust.
Na odpuście narodu, jak drzew w boru; abo tej trawy na łąkach — aże gęsto.
Ale w kościele było pusto, bo w karczmie grali, a przed kruchtą cały jarmark i pijaństwo, i rozpusta, i obraza boska, jako to i w te czasy bywa.