Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.
— 177 —

Wychodzi Pan Jezus po sumie i patrzy, aż tu naród, kiej to zboże pod wiatrem, to w tę, to w oną stronę się kolebie i ucieka, a niektóry z biczem bieży, kto żerdkę z płotu wyciąga, kto znów po kłonice sięga, a inszy zasię i kamienia szuka, a baby w krzyk i na płoty się drą, to na wozy, a dzieci w bek, a wszyscy krzyczą:
— Wściekły pies, wściekły pies!
A pies środkiem ludzi, kieby znagła rozstąpioną ulicą, gna z wywieszonym ozorem i wprost na Pana Jezusa.
Nie uląkł ci się Pan nasz, nie... poznał, że to ten sam piesek z boru, to ino rozpostarł tę swoją świętą kapotę i powieda do zwierza, któren znagła przystanął:
— Pójdź tu Burek, przespieczniejszyś ty przy mnie, niźli w borze.
Okrył go kapotą, ospostarł nad nim ręce i powiada:
— Nie zabijajcie go ludzie, bo to też stworzenie boskie, a biedne jest, głodne, zgonione i bezpańskie.
Ale chłopi jeli krzyczeć, jeli wydziwiać, a mamrotać i trzaskać kłonicami o ziemię: że to zwierz dziki i wściekły, że im już tyla gąsków i owieczek porwał, że cięgiem szkody czyni a i człowieka uszanować nie uszanuje, ino zaraz kłami... że nikt bez kija na pole nie wyjdzie, bo bez tego piekielnika przespieczności nijakiej niema... że zabić go trza koniecznie...
I chcieli przez moc psa z pod Pana Jezusowej kapoty wziąć, a zakatować.
Aż się Pan Jezus ozgniewał i krzyknął: