Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
— 181 —

— Taka dobra moja prawda jako i Rochowa! — poczęła się śmiać.
Izba też cała gruchnęła śmiechem, i wnet posypały się żarty, to gadki, to przypowiastki różne.
— Jagustynka to wszystko wiedzą...
— Jakże, wdowa po trzech chłopach, to i nauczna.
— Juści, jeden ją uczył rano biczyskiem... drugi w połednie rzemieniem, a trzeci na odwieczerz często gęsto kłonicą poganiał... — wołał Rafałów.
— Poszłabym i za czwartego, ale nie za ciebie, boś za głupi i chodzisz usmarkany kiej żydziak.
— Jak temu psu Jezusowemu było przez pana, tak kobieta obyć się nie obędzie bez bicia... to i Jagustynce markotno... — rzucił któryś z parobków.
— Głupiś... bacz ino kiej niesiesz ojcowe ćwiartki do Jankla, by cię nikt nie widział, a wdowieństwu daj spokój, to nie na twój rozum — warknęła ostro, aż przymilkli, bo bali się, że w złości wszystko głośno wypowie, co tylko wie, a mogła wiedzieć sporo. Przekorna baba była, nieustępliwa i o wszystkiem mająca swoje powiedzenie, nieraz takie, że aż ludziom skóra cierpła i włosy wstawały na głowie, bo nic nie uszanowała, nawet księdza i kościoła, że już nieraz ją Dobrodziej napominał i do opamiętania przynaglał, nie pomogło, a potem ino po wsi mówiła:
— I bez księdza każden do Pana Boga trafi, niech jeno będzie poczciwy; gospodyni lepiej mu pilnować, bo z trzeciem chodzi i znowu gdzie zgubi...
Taka była Jagustynka...