Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.
— 185 —

— Hale, poredzą to co? Gront starego, to i wola jego.
— Juści, że po prawie jego, ale po sprawiedliwości i dziecińskie też.
— Moiściewy, sprawiedliwość ma zawżdy ten, kogo stać na nią...
Nawyrzekały, nażaliły się na świat i jego sprawy i rozeszły się, a z niemi rozlała się ta wieść po wsi całej.
Że roboty było niewiela i niepilne, a ludzie siedzieli po chałupach, bo drogi były docna rozmiękły, to pogwarzano o tych zmówinach po chałupach wszystkich. Wieś całą ogarnęła ciekawość, na czem się to skończy; spodziewali się zgóry, że nastąpią bitki a procesowanie, a historje różne. Jakże, znali Borynową gwałtowność, że, jak się zaweźmie, to i Dobrodziejowi nie ustąpi, a i Antkową hardość też znali.
Nawet ludzie, spędzeni do szarwarku, na rozerwaną groblę za młynem, poprzystawali i jęli o tem zdarzeniu poredzać.
Przerzekł coś niecoś jeden, przerzekł i drugi, aż wkońcu stary Kłąb, że to mądry chłop był i poważany, powiedział surowo:
— Z tego padnie złe na wieś całą, baczcie ino.
— Antek nie ustąpi, jakże nowa gęba do miski — rzekł któryś.
— Głupiś, u Boryny starczyłoby i la pięciu — o działy pójdzie.
— Bez zapisu się tam nie obejdzie.