— Nie idzie wama dzisiaj robota.
— A nie idzie, psiachmać, nie idzie.
— Sodoma tutaj będzie, mój Jezu! Sodoma! — myślała, odchodząc. — Dobrze stary robi, że się żeni, dobrze! A toby mu dały taki wycug dzieci, jak mnie!
— Całe dziesięć morgów pola jak złoto dałam i co?... — splunęła ze złością. — Na wyrobki chodzę, na komornicę zeszłam!..
A stary, że to już wydzierżeć nie mógł, gruchnął siekierę o ziemię i krzyknął:
— Na psa taka robota!
— Gryzie was coś na wnątrzu.
— A gryzie, gryzie...
Jagustynka przysiadła na przyźbie, wyciągnęła długą nić, zwinęła na wrzeciono i cicho, trochę z obawą rzekła:
— Przeciech nie macie się z czego markocić, ni turbować.
— Wiecie to.
— Nie bójcie się, Dominikowa mądra, a Jagna też pomyślenie ma.
— Rzekliście! — zawołał radośnie i przysiadł wpodle.
— Jakże, mam oczy.
Milczeli długo, przetrzymując się wzajemnie.
— Na wesele mnie zaproście, to wam takiego Chmiela zaśpiewam, że rychtyk w dziewięć miesięcy chrzciny wyprawicie... — zaczęła ironicznie, ale widząc, że stary się schmurzył, dorzuciła innym tonem:
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
— 188 —