Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —

— La drugiej to i przy matce o to nietrudno! — szepnął Szymon.
Wójt się roześmiał głośno, a stara błysnęła ino oczami i rzekła prędko:
— Szukajcie drugiej, moja może poczekać.
— Juści, że może, ale my nie znajdziemy urodniejszej i u lepszej maci!
— Rzekliście!..
— Ja, wójt, to wama mówię, to wierzcie... — Wyciągnął kieliszek, wytarł go połą kapoty, nalał w niego araku i rzekł poważnie: — Słuchajcie, Dominikowa, pilnie, co wama powiem; urzędnik jestem i moje słowo to nie ten ptaszek, co se pisknie, fiuknie i tylaś go już widział! Szymon też wiadomo kto jest — nie obieżyświat żaden, ino gospodarz, ociec dzieciom i sołtys!.. Miarkujcie se ino, jakie figury do was przyszły i z czem, miarkujcie!
— Dyć wiem, Pietrze, i uważam.
— Mądraście kobieta, to i to wiecie, że prędzej czy później a Jaguś z domu iść musi, na swoje, tak już Pan Jezus postanowił, że ojce dzieci chowają la świata nie la siebie.
— Oj, prawda, prawda, ty matko

Cackaj, czesz, strzeż,
I jeszcze dopłać komu —
Żeby wziął z domu...

— Tak już na świecie jest, to i nie zmieni. Chyba kapkę przepijemy, matko?
— A bo ja wiem?.. Niewolić jej nie będę, cóż, Jaguś, odpijesz?..