Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
— 197 —

dzić różności, nuż prawić, aż się wójt dziwował, że taka mądra kobieta jest.
Synowie się też popili, bo Jambroży, to wójt, przepijali do nich gęsto i zachęcali.
— Pijta, chłopaki, zmówiny to Jagny, pijta...
— Baczym to, baczym — razem odpowiadali i chcieli Jambroża w rękę całować, aż wkońcu Dominikowa odciągnęła Borynę pod okno i zaraz do niego, prosto z mostu:
— Wasza Jagusia, Macieju, wasza.
— Bóg wam zapłać matko za córkę. — Ułapił ją za szyję i całował.
— Obiecaliście zapis zrobić, co?
— Zapis! a co po zapisie, co moje to i jej...
— Hale, żeby to śmiałe oko miała przed pasierbami, żeby nie wyklinali!
— Wara im od mojego! Wszystko moje — to i Jagusine wszystko.
— Bóg wam zapłać, ale miarkujcie ino, że to starsi ździebko jesteście, a przecież i tak każden śmiertelny, bo to

Śmierć nie wybiera
Dziś człowieka — jutro jagnię
Równo jej popadnie...

— Jeszczem krzepki, ze dwadzieścia roków strzymam — nie bójcie się!
— Nieboja wilcy zjedli.
— Takim rad, że mówcie, czego chcecie! Chcecie, bych zapisał te trzy morgi koło Łukaszowych.