Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.
— 200 —

Ale Szymek już był spity, to ino na matczyne gadanie pasa poprawił, pięścią grzmotnął w stół i krzyknął:
— Gospodarz jestem, psiachmać!... Komu wola, niech idzie... Chcę pić, to pił będę... Żydzie gorzałki!
— Cichoj, Szymek, cichoj, bo cię spierą! — jęczał łzawo Jędrzych, też już mocno pijany, i odciągał za kapotę brata.
— Do domu, chłopaki, do domu! — syknęła Dominikowa groźnie.
— Gospodarz jestem! Chcę ostać, to ostanę i gorzałkę pił będę... dosyć już matczynego panowania... a nie... wygonię... psiachmać...
Ale stara grzmotnęła go ino w piersi, aż się potoczył i opamiętał wnet, a Jędrzych nadział mu czapkę i wyprowadził na drogę, ale Szymka widać rozebrało powietrze, bo ino uszedł parę kroków, zatoczył się, chwycił płotka i jął krzyczeć i mamrotać:
— Gospodarz jestem, psiachmać... gront mój... moja wola robić... gorzałkę pił będę... Żydzie araku!.. a nie... wygonię...
— Szymek! Loboga Szymek, chodzi do domu, matula idą! — jęczał Jędrzych i płakał rzewnemi łzami.
Wkrótce nadeszła stara z Jagną i zabrała synów z pod płota, bo się tam już byli ździebko za łby brali i tarzali po błocie.
A w karczmie po wyjściu kobiet przycichło nieco, ludzie się porozchodzili zwolna, że ostał ino Boryna ze swatami, Jambroży i dziad zarówno ze wszystkimi już pijący.