Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.
— 226 —

wszystkimi; snadź wiedział, o co się kłócą, bo również jął bronić starego i usprawiedliwiać.
— Dobrze was poił i wypasał kiełbasami, to i nie dziwota, że go bronicie...
— Bele czego nie powiadaj, kiej wójt do cię mówi! — krzyknął wyniośle.
— Wasze wójtostwo stoi u mnie tyle, co ten patyk złamany...
— Coś rzekł, co?
— Słyszeliście! a nie, to rzeknę jeszcze takie słowo, aż wam w pięty pójdzie...
— Rzeknij to słowo, rzeknij!
— A rzeknę — oto pijanica jesteście, i Judasz, i przeniewierca! a rzeknę, że za gromadzkie pieniądze balujecie i dobrzeście zato wzięli od dworu, że dziedzic sprzedał nasz las!... a chcecie, to wam jeszcze co dołożę, ino że już tym kijaszkiem... — wołał zapalczywie, porywając za kij.
— Urzędnik jestem, miarkuj się Antek, byś nie żałował.
— A w mojej chałupie ludzi nie następuj, bo tu nie karczma — krzyczał kowal, zasłaniając sobą wójta, ale Antek już na nic nie zważał, bo obu zwymyślał jak psów, trzasnął drzwiami i wyszedł...
Ulżyło mu rzetelnie, spokojniejszy wrócił do domu, ino tem jednem markotny, że niepotrzebnie pokłócił się ze szwagrem.
— Teraz już wszyscy będą przeciwko mnie! — myślał nazajutrz rano przy śniadaniu i ze zdumieniem zobaczył kowala, wchodzącego do izby.