Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

— Ma prawo, bo się o swoje upomina! — wrzeszczał coraz mocniej Antek.
— Chcecie, to i zapiszcie, ale to, co ostało, odpiszcie na nas — zaczęła cicho kowalowa.
— Głupiaś. Widzisz ją, mojem się tu będzie dzieliła. Nie bój się, na wycug do waju nie pójdę... — rzekłem!
— A my nie ustąpim. Sprawiedliwości chcemy.
— Jak wezmę kija, to wama dam sprawiedliwość.
— Spróbujcie ino tknąć, a pewnikiem wesela nie doczekacie...
I jęli się już kłócić, przyskakiwać do się, grozić, bić pięściami w stół, wykrzykiwać a wypominać wszystkie swoje żale i krzywdy! Antek tak się zapamiętał i tak rozsrożył, że wściekłość buchała z niego, i raz wraz już starego chwytał to za ramię, to za orzydle i gotów był bić... ale stary jeszcze się hamował, nie chciał bijatyki, odpychał Antka, na obelgi zrzadka odpowiadał, by ino dziwowiska la sąsiadów i wsi całej nie czynić. W izbie podniósł się taki krzyk i zamęt i płacz, bo obie kobiety płakały i wołały naprzemian, a dzieci też wrzeszczały, że Kuba z Witkiem przylecieli z podwórza pod okna... ale nic rozeznać się nie rozeznali, bo wszyscy razem krzyczeli, aż wkońcu, kiedy im już zabrakło głosu, chrzypieli ino samemi przekleństwami a pogroźbami. Hanka ryknęła nowym, ogromnym płaczem, wsparła się o okap i jęła zalewanym przez łzy, nieprzytomnym głosem krzyczeć:
— Na żebrę ino nam iść, we świat... o mój Jezus, mój Jezus!.. a jak te woły harowalim i dnie... i noce... za parobków... a teraz co?... a Pan Bóg was po-