takie, a wszystko, co ino zamyśliła abo na co spojrzała... że nie było w Lipcach chałupy bez tych jej strzyżek...
Ogarnęła się nieco w komorze i wyszła nalepiać resztę wzdłuż ścian, pod obrazami, bo już gdzie indziej miejsca nie było.
— Jaguś! a dałabyś spokój tym cudakom, druchen ino patrzeć... ludzie się wnet schodzić poczną, muzyka już po wsi chodzi... a ona się zabawia...
— Zdążę jeszcze, zdążę... — odpowiadała krótko i dała wnet spokój nalepianiom — brakło jej cierpliwości... — Wysypała podłogę kolkami jedlinowemi, to stoły pokryła cienkiem płótnem, to porządkowała w komorze, abo się przemawiała z braćmi, lub wychodziła przed dom i patrzyła długo w świat. A żadnej radości w sobie nie czuła, żadnej. Myślała jeno, że się wytańcuje a muzyki nasłucha i śpiewów, na co łakoma była. Była jak ten dzień jasny, roziskrzony a martwy jesienią i ogłuchły. Żeby jej wszystko nie przypominało, że to wesele dzisiaj, nie baczyłaby o tem. Boryna wczoraj, na rozpleciny, dał jej osiem sznurków korali, wszystkie, jakie mu ostały po nieboszczkach... Leżały na dnie skrzynki, nawet ich nie przymierzała... Nie stała o nie, nie stała dzisiaj o nic... Leciałaby tylko gdzieś, przed się, choćby w cały świat... ale gdzie? Abo to wiedziała! Mierziło się jej wszystko, a do głowy wciąż wracało powiedzenie matczyne o Antku... — Jakże, onby wygadywał, on?... Nie mogła wierzyć, nie chciała... bo aż się jej na płacz zbierało!... A może!.. wczoraj, kiedy prała w stawie, przeszedł i ani nie spoj-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.
— 253 —