Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
— 258 —

jeni ludzie, przystawali do nich i szli dalej społem, i już wszyscy w jeden głos śpiewali pod oknami druchen:

— Wychodź, druchenko, wychodź, Kasieńko,
Na wesele czas —
Będą tam grały, będą śpiewały
Skrzypice i bas —
A kto się nie naje, kto się nie napije...
Pójdzie do dom wczas!
Oj ta dana, dana, oj ta dana, da!..

Hukali społem i z mocą taką, aż się po wsi rozlegało, aż na pola szły weselne głosy, pod borami śpiewały, we świat leciały szeroki.
Ludzie wychodzili przed domy, do sadów, na płoty, a jaki taki, choć nieweselny, przystawał do nich, by się aby napatrzeć i nasłuchać, że nim doszli, już się prawie cała wieś stłoczyła i okrążała weselników ciżbą, iż coraz wolniej szli, a dzieci chmarą nieprzeliczoną i z wrzaskiem a przyśpiewywaniem, przodem biegły.
Doprowadzili gości do weselnego domu, przegrali im na godne wejście i zawrócili do pana młodego.
A Witek, któren ze wstęgami u spencerka hardo był spólnie z drużbami chodził, skoczył teraz naprzód.
— Gospodarzu, a to muzyka z drużbami wali! — krzyknął w okna i poleciał do Kuby.
Rzęsisto zagrali na ganku, a Boryna w ten mig wyszedł, drzwi narozcież wywarł, witał się, a do środka zapraszał, ale wójt z Szymonem ujęli go pod boki i już prosto do Jagny powiedli, bo czas było do kościoła.