Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.
— 275 —

...A pociecha ino w tem, kiej somsiad z somsiadem się zejdzie i przy tym kieliszku poredzą, wyżalą się i odpuszczą sobie, co tam jeden drugiemu winowaty — juści, nie to wypasione zboże, ni przeoranie granicy, bo to już sądy wiedzą i świadkowie przytwierdzą, komu krzywda i komu sprawiedliwość, ale to, co tam po sąsiedzku przytrafić się przytrafi — czy kiej gadzina spyszcze w sadzie, czy baby się poswarzą, abo dzieciaki się pobiją, jak to różnie się zdarzy... Dyć wesele od tego, by zawziętość stajała i braterstwo a zgoda rosły między ludźmi!
— „Choćby jeno na ten czas weselny, na dzień jeden!
— „A jutro samo przyjdzie! Hej! nie uciekniesz przed dolą, chyba pod tę świętą ziemię; przyjdzie, za łeb ułapi, jarzmo na kark włoży, biedą popędzi i ciągnij narodzie, a potem i krwią się oblewaj, swego bacz, z garści nie popuszczaj ni na to oczymgnienie, byś się pod koła nie zaplątał!
— „Na braci Pan Jezus stworzył ludzi a wilkami są la siebie!
— „Nie wilkami, nie, to jeno bieda podjudza, kłyśni i jednych na drugich rzuca, że gryzą się jak te psy o gnat objedzony!
— „Nie sama bieda, nie, zły to ćmę na naród rzuca, że nie rozeznają co dobre, a złe!
— „Prawda, prawda i dmucha w duszę kiej w to zarzewie przygasłe, aż chciwość, i złość, i wszystkie grzechy rozdmucha!