Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.
— 304 —

licząc byka, któren profit daje niezgorszy! Trzy konie, a gdzie jeszcze grunt, gdzie gęsi, świnie!..
Wzdychały żałośnie i raz po raz któraś zcicha rzekła:
— Mój Boże, że to Pan Jezus daje takim, co i nie zasłużyły!
— Umiały sobie pomagać, umiały!
— Juści, zawżdy ten dostanie, któren naprzeciw wyjdzie.
— Czemuż to wasza Ulisia nie wyszła?
— Bo się Boga boja i w poczciwości żyje.
— I drugie też bez to samo.
— A inszej to naród nie przepuści, niech choć ten razik spotkają ją po nocy z jakim chłopakiem, a już we świat na ozorach poniesą.
— Taka, to ma szczęście...
— Bo wstydu nie ma.
— A dyć chodźcie — wołał Jędrzych. — Muzyka gra, a w izbie ani jednej kiecki, że niema z kim tańcować!
— Jaki ochotny, a pozwoli ci to matka?
— Ino porteczek nie zgub i lustra nie pokaż, kiej się tak bystro rwiesz.
— A kulasami po ludziach nie rzucaj!
— Z Walentową idź w parę, będą dwie pokraki!
Jędrzych zaklął ino, chycił pierwszą z brzega i powiódł, nie słuchając, co za nim brzęczało.
W izbie już tańcowali, zwolna jeszcze i jakby odniechcenia; jedna Nastka Gołębianka hulała ostro z Szymkiem Paczesiem. Umówili się przódzi, więc