— Powiedają: „chłop robotny i żona pyskata, to wezmą choćby i pół świata“.
Wójt przysiadł obok niego, a drugie wpodle, gdzie kto mógł ławy zachwycić, a zbrakło miejsca, przystawali i cisnęli się do kupy, pół izby zajęli bezmała, nie bacząc na tańcujących.
Wnet zasię poczęły iść przekpinki, wymysły różne, gadki, wesołe powiedania, przypowiastki, aż się izba trzęsła od śmiechów, a najbarzej Jambroży dowodził, zmyślał jucha i cyganił w żywe oczy, ino tak sprawnie i uciesznie, że się pokładali od śmiechu; a z kobiet Wachnikowa nie dała się nikomu przegadać i w pierwszą gębę grała, wójt też basował, ile mu ino baczenie na urząd pozwalało.
Muzyka rżnęła od ucha, siarczyście, młódź hulała raźno, krzykała i obcasami ostro biła, a oni się tak zabawiali społecznie i wesoło, że o Bożym świecie zapominali, aż któryś dojrzał w sieni Jankla. Wciągnęli go wnet do izby. Żyd czapkę zdjął, kłaniał się i ze wszystkimi przyjaźnie witał, nie bacząc, że mu przezwiska jak kamienie latają koło uszów.
— Żółtek! Niechrzczony! Kobyli syn!
— Cichojta! Przyjąć go czem, gorzałki mu dać! — wołał wójt.
— Przechodziłem drogą, to chciałem zobaczyć, jak się gospodarze zabawiają. Bóg zapłać, panie wójcie, napiję się wódki, dlaczego nie mam się napić za zdrowie państwa młodych?
Boryna wyniósł flaszkę i częstował. Jankiel kieliszek wytarł kapotą, głowę nakrył i wypił, a drugim poprawił.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.
— 307 —