Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.
— 313 —

kojnie i nieboleśnie, a tak na duszy lekko i wesoło, że za nic sobie miał chorobę, ino się zcicha przechwalał... jako siekierę dobrze wyostrzył... nogę ułożył na progu... i dziabnął w samo jabłko... zabolało, ale noga od jednego razu nie puściła... więc drugi raz dziabnął ze wszystkiej mocy... i oto nic go teraz nie boli, pomogło widać... że niechby tylko miał więcej mocy, to nie gniłby dłużej na wyrku, a na wesele szedł...do tańca się brał... i podjadłby nieco, bo jeść mu się chce...
— Leż spokojnie i nic się nie ruchaj, jadła dostaniesz rychło, powiem Józi.
Roch go pogłaskał po twarzy i wyszli z Jambrożym na podwórze.
— Do rana wykipi, uśnie cicho jak ptaszek, bo krew go całkiem odeszła.
— Księdza mu trzeba przywieźć póki przytomny!
— Kiej ksiądz pojechał na wieczór do Woli, do dziedziców.
— Pójdę po niego, zwlekać nie można!
— Do Woli jest mila po nocy i przez las, nie traficie. — Stoją tu gotowe konie ludzi, co mają po wieczerzy odjeżdżać, bierzcie je i jedźcie.
Wyprowadzili konie na drogę i Roch siadł.
— A nie zapominajcie o Kubie, trzeba go przypilnować! — zawołał, ruszając.
— Nie ostawię go samego, nie zapomnę.
Wnet jednak zapomniał, tyle baczył, że Józi powiedział o jadle, a sam wrócił za stół, do butelki mocno się przypiął i tak serdecznie, że rychło o bożym świecie nie wiedział.