Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.
— 314 —

Jóźka zaś, że to poczciwe było dziewczątko, co tylko mogła, nazbierała na miseczkę, wódki w półkwarcie nalała sporo i zaniesła ochotnie.
— Kuba, przejedzcie ździebko, użyjcie i wy wesela!
— Bóg ci zapłać! Kiełbasa widzi mi się, czujna, wieje od niej.
— Dyć umyślnie przypróżałam, byście posmakowali. — Wraziła mu miskę w ręce, bo ciemno było w stajni. — Wypijcie przódzi wódkę.
Wszystko wypił do dna.
— Posiedź ździebko, tak mi się samemu ckni...
Począł glamać, pogryzać, żuć, ale nie mógł nic przełknąć.
— Weselą się, co?
— Takie wesele, tyla narodu, żem w życiu nie widziała większego.
— Borynowe przeciech, to nie dziwota! — szepnął z dumą.
— Juści, a ociec się tak weselą i cięgiem za Jagusią chodzą, cięgiem.
— Jakże... urodna, piękna na gębie kieby jaka pani dworska!
— Wiecie, a Szymek Dominikowej to się ma do Nastki Gołębianki.
— Stara nie pozwoli, u Nastki z dziesięć gęb siedzi na trzech morgach.
— To też ich rozgania, gdzie dopadnie, i srodze pilnuje.
— Wójt jest?