Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —

ma, a on robić nie chce! Całe dnie przesiaduje w chałupie, papierosy kurzy i duma! — albo znów gania po świecie, jak ten głupi, za wiatrem chyba! Mój Boże, mój Boże! — jękała boleśnie. — Już nawet Jankiel nie chce borgować, krowę przyjdzie sprzedać, cóż, uparł się, to i sprzeda, a do roboty się nie weźmie... Juści prawda, że mu to i nijako na wyrobek iść, markotno, ale co począć, co? Żeby to ona chłopem była, mój Boże, nie żałowałaby pazurów, a to choćby kulasy po łokcie urobić, by ino krowy nie sprzedać, by ino zwiesny doczekać, zimę przetrzymać... Ale co ja uradzę, biedna, co?..“ — Rozskrzypiała się jej tak dusza, że rady dać sobie nie mogła.
Wzięła się do zwykłych, codziennych obrządków a ukradkiem spozierała na męża, któren siedział przed kominem, okręcił w połę kożucha starszego chłopaka i ocieplał mu nożęta dłonią nagrzewaną, patrzył ponuro w ogień i wzdychał; stary pod oknem obierał ziemniaki.
Milczenie przykre, niepokojące, przesycone tajonemi żalami, wezbrane dławiącem uczuciem nędzy, motało się między nimi. Nie spoglądali sobie w oczy, nie przemawiali, słowa więzły w strapieniach, uśmiechy zgasły, w oczach błyskały tłumione wyrzuty, a w bladych, wynędzniałych twarzach widniała gorycz, żale się snuły, a zarazem harda, żelazna nieustępliwość. Przeszło już trzy tygodnie od wypędzenia z ojcowej chałupy, i tyle dni długich, tyle nocy, a nie przepomnieli oboje jeszcze niczego, nie przeboleli krzywdy ni opamiętali się w zawziętości — tak mocno czuli, jakby się to stało w tem oczymgnieniu.